Zbawienie na Sand Mountain - Covington Dennis

Ta książka to jedno wielkie rozczarowanie. Gdy pierwszy raz wzięłam ją do ręki, byłam zła, że ma tylko 200 stron, ale już po kilku pierwszych rozdziałach wiedziałam, że jednak to i tak za dużo. Ludzie, którzy biorą węże do rąk podczas swych nabożeństw, którzy doszukali się w Biblii fragmentu uzasadniającego ich działania, są niesamowicie fascynującym pretekstem do napisania o nich książki. A tu niestety są pretekstem do tego, by pod przykrywką opowieści o nich autor mógł zalać nas strumieniem wypocin głównie o sobie. Czy autor pofatygował się, by zapytać poszczególne osoby z tego Kościoła dlaczego to robią? Co to dla nich znaczy? Nie, po co? Katuje nas za to ciągłym wspominaniem o Duchu Świętym, który nawiedził również jego, oraz zapisem kazań z nabożeństw, które głównie sprowadzają się do zdań typu "Ta rzecz jest prawdziwa. Amen" - i tak w kółko. Mało tego, autor dołączył do wężowników i przestał być obiektywnym obserwatorem. Nadal jednak nie wie, po co to wszystko i nie ma to dla niego większego znaczenia, jedynie ekscytuje się braniem węży do rąk i konsekwentnie zanudza nas opowieściami o swoim nieciekawym życiu.