Bomba. Alfabet polskiego szołbiznesu

Bomba. Alfabet polskiego szołbiznesu - Karolina Korwin-Piotrowska Wreszcie wpadła w moje ręce. Czekałam w kolejce w bibliotece parę ładnych miesięcy, żeby wreszcie dowiedzieć się, co to za "bomba". Nie jestem fanką Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Nie rozumiem jej fenomenu. Mignęła mi raz w programie Na językach i akurat zaciekawiło mnie to, co tam mówiła. Kojarzę ją sprzed wielu lat, ale raczej mój stosunek do tej pani był chłodny, a może nawet obojętny. Teraz jest kolejną osobą, która wzięła się za pisanie książek. Tak, książek, ponieważ na okładce wyraźnie widnieje, że "następna jej książka będzie filmową autobiografią". Mam mieszane uczucia, co do tego "dzieła". Po pierwsze, nie wiem w jakim celu powstało. Cały wstęp jest tak rozdmuchany, jakby to, co po nim miało nastąpić, miało być naprawdę CZYMŚ. Czymś, co nas powali, zmiecie z powierzchni i ogólnie będzie MEGA. (Oj, chyba udziela mi się styl autorki Bomby). Po drugie, nie jestem pewna, czego oczekiwałam od tej książki. Na pewno czegoś innego i lepszego. Drażni mnie przede wszystkim to, że wiele rzeczy Piotrowska krytykuje u osób, których wyraźnie nie lubi, ale te same rzeczy chwali u tych, których darzy sympatią. U jednych botoks jest super, u drugich świadczy o braku mózgu. I to jest największa wada tej książki. Poza tym, autorka wrzuca wszystkich do jednego wora - twierdzi, że wszyscy kochamy disco polo i Kożuchowską i że jeśli ktoś kupuje czyjeś płyty lub ma miliony wejść na YouTube, to znaczy, że ludzie go kochają. Obawiam się, że niezupełnie tak to funkcjonuje, choć takie postrzeganie jest zaiste kreowane w mediach. Bestseller = wybitność. Kilka filmów, które ona uznaje za świetne - dla mnie są koszmarne, a te, które ona uważa za dno - ja z kolei traktuje jako nawet niezłe. Cóż, kwestia gustu, ale nie lubię, kiedy coś mi się wmawia. Oczywiście w kilku kwestiach zgadzamy się i nawet autorka mądrze pisze, ale są momenty, w których całkowicie bredzi lub spuszcza z tonu, żeby nie urazić kogoś, kogo lubi i zna. Widać to bardzo wyraźnie. A przecież miała to być ta tytułowa bomba! Po przeczytaniu tej książki dowiadujemy się również, że w Polsce mamy tylu zdolnych ludzi z branży aktorskiej, że aż dziwne, że Oscary się nie sypią i karier za wielką wodą też nie ma. Piotrowska dziwne ma też pojęcie o muzyce - zwłaszcza popowej. Wszyscy tacy zdolni, piękni i młodzi. I ciągle padają sformułowania typu: "gdyby X urodził/a się w Ameryce..." lub "gdyby to był amerykański film". No cóż, nie jest. A już jej stwierdzenie, że Jim Carrey (który w druku widnieje ciągle jako Carey) mógłby Tomaszowi Kotowi czyścić buty, bo ten drugi tak genialnie zagrał w To nie tak jak myślisz, kotku - wywołało u mnie ból głowy. To jedna z tych książek, którą każdy z nas mógłby napisać (a dokładniej - wystukać na klawiaturze komputera, którego reklama widnieje na ostatniej stronie "Książka została napisana na komputerze..." - s.324). Nie ma tu niczego odkrywczego (jedynie dowiedziałam się, że Szymon Majewski ma teraz swój program w Internecie). Kadzenie tym, których się lubi oraz wbijanie szpilek tym, którzy już tacy fajni nie są - to kwintesencja tej pozycji. Podoba mi się, gdy pisze o agentach i stylistkach, bo wtedy pisze o grupie ludzi, a nie o kimś konkretnym, i może być obiektywna. Niektóre jej spostrzeżenia są celne, niektórych wręcz brak. I trochę śmieszy mnie też takie obsmarowywanie światka, w którym sama autorka jest i od którego - czy tego chce, czy nie - jest zależna.